Mistrzostwa Świata w Boulderingu 2014 – sprawozdanie Kuby Główki

Mniej więcej rok temu pełen optymizmu po swoich próbach w zawodach międzynarodowych planowałem tegoroczny sezon. Miało być tak samo, tylko lepiej bo z sukcesem. Teraz mam trochę jakby „deja vu”. W zakończonych nie tak dawno Mistrzostwach Świata w Boulderingu powalczyłem, ale podobnie jak rok temu zabrakło szczegółów by zrealizować podstawowy plan i znaleźć się wśród 20 najlepszych boulderowców świata.

Sport, a już na pewno jego „profesjonalna ” odmiana, nie poddaje się jednak prostym ocenom. Przez ten rok sporo udało mi się zmienić, a samo zajęte miejsce na tej czy innej imprezie nie zawsze umie to dobrze oddać.

Ten rok to była dla mnie długa droga pełna zaskakujących mnie spraw. Były długie godziny i dni spędzone na powtórzeniach, seriach, cyklach. Były wieczory spędzone nad kartką zapisaną symbolami ćwiczeń i wizją rozwoju formy. Razem z ekipą uruchamiałem zgrupowania Polskiej kadry. Miałem też frajdę z organizowania wyjazdów na zawody – czasami nie tylko swoich ale całej Polskiej kadry.

Start w eliminacjach w Monachium postarałem się streścić w krótkim materiale filmowym. Robiony bardzo na roboczo więc proszę o wyrozumiałość – nagrania miały służyć tylko analizie startu, a dla „potomnych” miał być udział w transmitowanym półfinale, ale wyszło inaczej.

 

Zresztą każdy start w tym sezonie zostawił coś po sobie…

Chongqing w Chinach. Miasto nie do pomylenia z żadnym innym – o tym po prostu nikt nie słyszał. Z Polski wszystko wydaje się proste i łatwe: popularna strona booking.com pozwala nam wyszukać drogie hotele, ale i dużo atrakcyjniejsze tanie apartamenty. Z rezerwacją w ręku (i adresem wpisanym po mandaryńsku) trafiamy do taksówek na lotnisku. Mina kierowcy nie odpowiada nam na pytanie czy wiemy gdzie jedziemy. Po dłuższym kręceniu wysiadamy pod jednym z naprawdę wielu wysokich (40 pięter) bloków. Nic poza kierowcą nie wskazuje na to że dobrze trafiliśmy. On natomiast wyraźnie nie chce mieć nas dalej na głowie. Kierowani przez wyraźnie przypadkowe osoby trafiamy na 17 piętro do pokoju-biura na którym widnieje nazwa pasująca do naszej rezerwacji. To jednak tylko początek. O naszych rezerwacjach nikt tam nie slyszał, a nasze domaganie się wyznaczonej liczby pokoi trafia w próżnię. „Negocjacje”. Chodzimy prowadzeni po różnych piętrach tego ogromnego wieżowca o standardzie wnętrz przypominającym trochę naszą wielką płytę. Cały czas dopominamy się „należnych nam” miejsc. Samo w sobie nie jest to łatwe bo posługujemy się tylko i wyłącznie językiem migowym i pismem obrazkowym. Przy okazji powstają wspaniałe dzieła w postaci narysowanych pokoi z łóżkami i ludzikami w nich. Z przekonaniem skreślamy wersję w której dwa ludziki leżą w jednym łóżku. W końcu wróceni do biura trafiamy na właściciela. Tu już w ruch idzie technika i internetowy tłumacz. Pokoje się odnajdują w odpowiedniej ilości. Część z nich będzie po prostu po południu a nie rano. Mieszkać się da, widok z wysokości na nowe przeludnione miasto trochę zachwyca trochę zadziwia.

Widok z okna apartamentu na Chongqing, fot. J. Główka

Same zawody przebiegają normalnie. Sam nie wiem czego zabrakło by awansować do drugiej rundy…

Drugi przystanek to Europa i magiczne miejsce: Grindelwald. Tutaj pamiętam jedno: niesamowitą walkę Andrzeja o pierwszy od dawna udział Polaka w ścisłym finale Pucharu Świata. Stojąc kilka metrów od niego na widowni denerwowałem się chyba bardziej niż on. Sukces był naprawdę blisko – zaważyła jedna zła decyzja na nie tak trudnym problemie numer 3.

Kolejne miejsce to austriacki Innsbruck. W tym roku eliminacje były wyjątkowo nierówne. W grupie Andrzeja, Bunscha i Jodłosia nawet silniejsi muszą wykazać się bezbłędnością by z 4 topami przejść rundę dalej. Za to problemy które ja spotkałem wybiły z rytmu prawie każdego: banalny slab na starcie, potem 3 bouldery na których większość osób nie znajduje patentu na zrobienie pierwszego ruchu (w tym ja), a na koniec nie tak trudny siłowy boulder na którym trzeba było zachować spokój i dociągnąć sprawę do topu. Niestety mnie znaczna ilość dość rozpaczliwych prób na wcześniejszych przystawkach wybiła z rytmu zupełnie i mimo zapasu siły nie byłem dość dokładny. Do półfinału zabrakło tego jednego topu.

Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony, że mogłem spróbować swoich sił i wdzięczny za wsparcie okazywane mi przez najbliższych, klub oraz znajomych. Taki był ten sezon, teraz czas patrzeć na następne.