Harda to jednak Suka!

vlcsnap-2015-07-03-13h55m28s179Znów nie o wspinaniu ale góry będą 🙂

 

*** Sobota, godzina 0:15 – gdzieś na Zalewie Orawskim

Niczym w surrealistycznym śnie jestem sam na środku wielkiego jeziora. Dookoła ciemność, słyszę tylko monotonny szum wody. Tylko, że to nie sen, płynę właśnie w pierwszym etapie HardejSuki. Nie wiem gdzie są inni zawodnicy, w oddali widzę tylko pulsujące światło T1. Wydaje się tak blisko a jednocześnie wiem, że jest bardzo daleko. To dopiero początek, jeszcze przynajmniej 4 kilometry do wyjścia z wody. Gdzieś w głowie próbuje dojść do głosu panika. Co ja tu robię? Chyba znów przesadziłem, mogę nie dać rady. Przewracam się na plecy i chwilę płynę grzbietem, uspokajając oddech, po czym wracam do kraula. Minuty dłużą się w nieskończoność, myśli cały czas biegną do tego co będzie dalej. Po pływaniu 220 kilometrów na rowerze dookoła Tatr. A na deser 55 kilometrów biegiem przez tatrzańską grań. Dużo ponad 7 tysięcy metrów przewyższenia. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że chyba jestem nie do końca normalny. Zamiast siedzieć przed telewizorem i zajmować się czymś przyjemnym po raz kolejny uprawiam sztukę cierpienia. To będzie bardzo długi dzień…

 

*** Pół roku wcześniej – Warszawa

Dear Marcin, We regret to have to inform you that we are unable to accommodate you in the 2015 edition of Isklar Norseman Xtreme Triathlon. 

Ale jestem wściekły, drugi rok z rzędu dostaję negatywną odpowiedź z Norsemana, a kilka dni później taką sama ze Swissmana. Kolejne wyzwanie i plan ukończenia naprawdę trudnego triathlonu nie będzie mi dany w kolejnym roku. Kiedy Piotrkowi zaczynam wylewać swoje żale nasza rozmowa zaczyna krążyć wokół pomysłu zorganizowania ultra triathlonu w Tatrach, gdzie bieg będzie prowadzić trasą jednego z najtrudniejszych biegów w Polsce – Biegu Ultra Granią Tatr. Im dłużej dyskutujemy tym koncepcja zaczyna się klarować. W końcu Piotrek podsumowuje Mam już nawet nazwę – HardaSuka. Krótko, zwięźle i na temat jako gra słów nawiązująca do IronMan’a. Podoba mi się. Zaczynamy dogrywać resztę, projektujemy logo i ostatecznie puszczamy informację w eter.

Myślisz więc, że jesteś z żelaza, bo udało Ci się ukończyć kiedyś jakiegoś Ajronmena czy InnegoMena? Nie jesteś! Sprawdź się z HardąSuką, która udowodni Ci czym jest PRAWDZIWA STAL.

Rozpoczyna się dyskusja w internecie. Jedni gratulują nam pomysłu, inni piszą, że to głupie i niebezpieczne. Ale zaczynają spływać też pierwsze zgłoszenia, teraz nie ma odwrotu, będziemy musieli dociągnąć to do końca.

 

*** Piątek, godzina 18.30 – Krupówki w Zakopanem

Powoli zbliżam się do miejsca odprawy. Ostatnie dni były ciężkie, najpierw zrezygnował mój suporter i musiałem na szybko organizować nowe wsparcie, potem same problemy z organizacją. Stres osiąga maksymalny poziom w mojej głowie. Ile osób w ogóle się pojawi? Z 26 przesłanych nam zgłoszeń w ostatnich dniach potwierdzenie przesłały nam 4! Pozostali w większości nie raczyli napisać nawet słowa, że rezygnują. Przewidywałem, że jak przyjdzie co do czego to wiele osób się przestraszy, ale mimo wszystko liczyłem, że będzie więcej osób. Jeżeli przed odprawą zrezygnuje jeszcze jedna czy dwie to już zupełnie będzie klapa. Na szczęście na odprawie pojawiają się Artur, Jędrek, Tomek i Marcin. Razem ze mną jest nas pięciu śmiałków plus kilkanaście osób z suportów. W świetnej atmosferze omawiamy szczegóły startu, rozdaję mapki i flary na pływanie. Na koniec trochę luźnych rozmów i rozchodzimy się w swoją stronę, żeby za kilka godzin spotkać się na starcie. Wracam do swojej bazy, ogarniam sprzęt i przygotowuję odpowiednie zestawy jedzenia na każdy z etapów. Cały czas jestem poddenerwowany, tym razem już nie organizacją ale tym co niedługo spotka mnie na trasie.

OdprawaOdprawa

 

*** Piątek, godzina 23:45 – Slanicka Osada

Stoimy w strefie startu tuż nad wodą. Przebieram się w piankę jednocześnie rozmawiając nerwowo z Piotrkiem przez telefon. Nie widać świateł T1, na które mamy nawigować. Co za wtopa, nie dopilnowałem tego wcześniej. Nie wiem co robić. W końcu Piotrek przestawia samochód lekko w prawo i na horyzoncie pojawiają się pulsujące światła awaryjne. Uff, jeden problem z głowy ale pozostaje drugi. Nie ma suportu w kajaku, który postanowił przepłynąć od T1 na start. Nie widać nigdzie światła na wodzie i nie wiemy gdzie jest. W końcu postanawiamy, że na pewno spotkamy się z nim zaraz po starcie. Zbliża się godzina 0, zakładamy świecące flary pod czepki, robimy ostatnie pamiątkowe zdjęcia i rozpoczyna się odliczanie.

Wejście do wody...Wejście do wody…

Wchodzę do wody i zaczynam płynąć. Z zadowoleniem odnotowuję, że woda nie jest bardzo zimna ale za to nie mogę zupełnie załapać rytmu. Po niedługim czasie przewracam się na plecy i płynę grzbietem, potem znów kraul i znów chwila grzbietu. W końcu uspokajam się i płynę. Czas strasznie się dłuży, staram się nawigować w odpowiednim kierunku. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że płynę nie na pulsujące pomarańczowe światło, ale na jednolicie świecące bardzo jasne białe. Nie wiem co się dzieje, zaczynam myśleć, że to Piotrek postanowił włączyć długie światła w aucie, żeby nas wypatrywać w wodzie. W myślach zaczynam przeklinać taką głupotę. Płynę dalej i kiedy wydaje mi się, że jestem już naprawdę niedaleko do końca kątem oka zauważam odblask pulsujących świateł. To tam mam płynąć. Ogarnia mnie wściekłość, nadrobiłem sporo drogi błędną nawigacją. Ostatecznie okazuje się, że pod pewnym kątem nasze kierunkowe światła zasłaniał cypel, stąd zniknęły mi z oczu. Dopływam do brzegu i na słaniających się nogach wychodzę z wody. Najbardziej psychiczny ale też jednocześnie najłatwiejszy odcinek za mną, teraz już będą tylko te trudniejsze.

...oraz wyjście… oraz wyjście

 

*** Sobota, godzina ok. 4:00 – gdzieś w okolicach Bukowiny Tatrzańskiej

Boli mnie brzuch, co jakiś czas zaczynam mieć odruchy wymiotne. Przed chwilą minął mnie Jędrek ze swoim suporterem, a właśnie mija mnie Tomek. Tempo zwolniło mi strasznie, spadłem na ostatnią pozycję. Dopiero co minąłem Bukowinę czyli jestem dopiero na 50 kilometrze i do punktu na którym umówiłem się z moim suportem mam jeszcze 40. Staram się cisnąć ale marnie mi to idzie. W końcu dzwonię do Agi i proszę, żeby cofnęli się do mnie. Staję na poboczu i czekam. Kiedy podjeżdżają wyglądam nie najlepiej, za moimi plecami wymieniają między sobą uwagi, że chyba dziś nigdzie nie dojadę. Dostaję colę, biorę ketonal i idę w las spróbować wyrzucić z siebie to co mnie ciśnie w żołądku ale… niewiele wychodziJ Siłą woli zbieram się w sobie i ruszam dalej.

Z bólem pod góręZ bólem pod górę

 

*** Sobota, godzina ok. 12 – okolice Zuberca

Jestem cały czas osłabiony, ból brzucha minął ale przez cały czas męczy mnie alergiczny katar. Nos mam cały czas zapchany a oczy zapuchnięte. Na punktach mój suport znów za moimi plecami określa mnie jako „dojeżdżające zwłoki”, nic mi nie mówią nie chcąc mnie dołować.

Dojeżdżające zwłokiDojeżdżające zwłoki

Mniej więcej na 180 kilometrze trasy rowerowej zaczyna się długi niekończący podjazd. Straszna męczarnia, co jakiś czas się zatrzymuję i uspokajam oddech. W końcu docieram na szczyt podjazdu i rozpoczynam bardzo szybki zjazd w dół. Cisnę ile mam mocy w pedałach ciasnymi zakrętami. Mija mnie grupa motocyklistów, ale doganiam ich po jakimś czasie. Wow, jestem na rowerze tak szybki jak oni na motorach. Wspaniałe uczucie. Niestety zjazd się kończy i po chwili zaczyna się najgorszy odcinek trasy, podjazd i zjazd do Oravic. Bardzo słaby asfalt daje w kość, zwłaszcza na zjeździe gdzie nie mogę jechać za szybko ze względu na dziury. Cały rower chodzi, awaria przy tej prędkości może skończyć się tragicznie. W nadgarstkach czuję ból od niekończących się drgań. Wiem, że już niedaleko i w myślach przeklinam tą straszną Sukę Hardą, że daje mi tak popalić na koniec. Z ulgą docieram do T2, gdzie przebieram się w ciuchy do biegania i ruszam w kierunku tatrzańskiej grani.

 

*** Sobota, godzina ok. 16 – tuż przed szczytem Rakonia

Na grani Tatr ZachodnichNa grani Tatr Zachodnich

Krok za krokiem systematycznie posuwam się w kierunku szczytu. Na trasie zostało nas już tylko czterech, w T2 rezygnuje Tomek. Piszę smsa do Agi „Kryzys. Jestem dopiero pod Rakoniem”. Harda nie odpuszcza, znienacka zaczęła boleć mnie noga w piszczelu. Nie wiem co się dzieje, na pewno jej nie uderzyłem. Kolejny ketonal nie pomaga, ból jest coraz dotkliwszy. Dogania mnie Jędrek, którego minąłem w T2, kiedy postanowił chwilę się przespać. Spory odcinek pokonujemy razem, ale w końcu stwierdza, że musi cisnąć szybciej, bo jest umówiony ze swoim suportem na Ornaku. Nie jestem w stanie wytrzymać jego tempa więc zostaję z tyłu. Koszmarne podejścia pod Jarząbczy i Starorobociański jakoś pokonuję pod górę, ale zbiegi to straszliwa męczarnia, noga boli coraz bardziej. Zastanawiam się czy to nie przeciążeniowe złamanie. Staram się bardzo ostrożnie stawiać nogi, tak żeby minimalizować ból. Ale nie zawsze to wychodzi i czasami ból jest taki, że łzy stają mi w oczach. Na Ornaku melduję się ok. 22 – to jakieś 2-3 godziny później niż zakładałem. Tu dowiaduję się, że zrezygnował też Marcin.

 

*** Niedziela, godzina 2.00 – gdzieś na Czerwonych Wierchach

Razem z Jędrkiem połączyliśmy na Ornaku siły. Stwierdził, że słabo zna trasę i trochę się boi zgubienia w nocy. To słuszna decyzja, przed Ciemniakiem zaczyna się mgła i niewiele widać. Wyszukujemy drogę po omacku. Niewiele przed szczytem zaczynam zasypiać w marszu, po prostu czuję jak idę i wyłącza mi się umysł. Jędrek proponuje, żebyśmy na chwilę usiedli. Jest straszliwie zimno ale odszukujemy osłonięte od wiatru miejsce i ustalamy postój na 10 min. Jędrek czuwa, a ja przykładam głowę do kamienia i natychmiast zasypiam. Trwa to chyba ułamek sekundy gdy słyszę pobudkę i ruszamy dalej. Niedługo potem na Czerwonych Wierchach zaczyna padać. Włącza mi się „tryb górski”, całkowicie przemoczony na czuja wyszukuję dalszą drogę i jak najszybciej staram się znaleźć na dole. Na szczęście znam dość dobrze drogę więc się nie gubimy. Tuż przed Kasprowym zaczyna wiać, przez przemoczone ciało przechodzą dreszcze. Zaczynam cisnąć coraz szybciej nie zważając na ból, choć nie jest to łatwe ze względu na mokre kamienie. Poślizgnięcie może skończyć się tragedią. Tuż przed samym Kasprowym lekko się gubimy schodząc na lewo od szlaku. Ale dość szybko odszukuję właściwą drogę i po chwili jesteśmy na Suchej Przełęczy. Stąd już tylko szybki łatwy zbieg do Murowańca gdzie czeka na nas ciepło. Wyprzedzam Jędrka i do schroniska przybiegam tuż po Adze, która dotarła tu z dołu 5 minut wcześniej. Dostaję suchą bluzę i ciepły rosół, zdejmuję mokre spodnie, buty i skarpetki i owijam się enercetką. Jędrek dociera po jakiś 15 minutach. Czekając aż się ogarnie kładę głowę na schodach i film sam mi się urywa. Jędrkowi po chwili też. Budzę się z zimna i słyszę od Agi, że śpimy już 20 minut. Ogarnia mnie wściekłość, powinniśmy cisnąć, dlaczego tak długo pozwoliła nam spać. Zakładam przemoczone ciuchy i ruszamy w kierunku Krzyżnego. Jest już jasno i przestało padać.

Ruszamy w kierunku KrzyżnegoRuszamy w kierunku Krzyżnego

 

*** Niedziela, godzina ok. 8 – zejście z Krzyżnego

W drodze na KrzyżneW drodze na Krzyżne

Znów przeklinam Hardą, nie odpuszcza do końca i cały czas zaskakuje dając nam jak najmocniej w kość. Nie znałem wcześniej zejścia z Krzyżnego i liczyłem, że dość szybko sobie tam zbiegniemy. A tymczasem zejście dłuży się w nieskończoność. Na początku jest stromo, trudno i ryzykownie, potem zejście kluczy i dość sporo odcinków trzeba podchodzić. Poruszam się już tylko siłą woli, ból w nodze jest niemiłosierny. Nie bardzo jestem w stanie biec na płaskich odcinkach czy też zbiegach. Dobrze, że jest Jędrek, podtrzymuje mnie to na duchu i motywuje do dalszego działania. Od prawie 48 godzin spałem 30 minut i czasami mi się wydaje, że moje ciało działa niezależnie ode mnie. Jestem wyczerpany. Według wszystkich moich założeń już dawno powinienem być na mecie. W głowie narasta niezadowolenie z tego, że nie cisnę tylko mazgaję się na swoimi słabościami. Niezadowolenie z tego oblężniczego stylu w jakim kończę ten wyścig. Zaczynam myśleć o tym, że muszę Hardą pokonać jeszcze raz za rok, żeby pokazać należne jej miejsce. Dziś to Ona mnie złamała i upokorzyła, ale za rok to ja Jej pokażę.

 

*** Niedziela, godzina 11:52 – Morskie Oko

Ostatnia prostaOstatnia prosta

Wbiegamy z Jędrkiem na asfalt przed Morskim Okiem. To już ostatnie metry, mimo bólu i wyczerpania podrywamy się do biegu i ramię w ramię przekraczamy linię mety. Wszyscy na nas czekają, biją brawa i gratulują. Niewiele do mnie dociera, niczym automat uśmiecham się do zdjęć i komentuję to co się działo w ostatnich 36 godzinach. Uśmiechnięty Artur ściska nas mocno, ukończył z niesamowitym wynikiem ponad 10 godzin przed nami. Jestem szczęśliwy, że udało mi się tu dotrzeć, chyba tylko siłą woli mimo problemów i bólu. Rozpiera mnie duma, że udało nam się zrealizować marzenie do końca. Od pomysłu stworzyliśmy historię najtrudniejszego wyzwania triathlonowego i właśnie dziś stała się ona faktem. Nieprzytomnym wzrokiem patrzę na ściany dookoła Morskiego Oka, na których doświadczyłem wielu niezapomnianych wspomnień i przygód. Ale chyba żadna nie wymagała ode mnie takiego wysiłku i zaangażowania jak Harda. Ten dzień na zawsze pozostanie już we mnie.

Szczęście na mecie Szczęście na mecie

Dwie godziny później schodzimy drogą w kierunku Palenicy. Krok za krokiem wlokę się strasznie, umysł mi się wyłącza i zataczam się jak pijany zasypiając na stojąco. Aga namawia mnie, żebym zjechał dorożką ale ripostuję, że nie po to walczyłem z Hardą żeby teraz tak nisko upaść i zjechać końmi. Schodzimy razem niekończącymi się serpentynami drogi do Morskiego Oka, a ja cały czas myślę o rewanżu za rok.

 

*** Dzień później, środek nocy – Warszawa

Jestem sam na środku jeziora, dookoła ciemność i cisza. Nie wiem gdzie jestem, strach wypełnia mnie całego. Chcę krzyczeć i nagle… budzę się znienacka. Czy to był tylko sen? Ból w zmęczonym ciele przypomina mi, że to nie sen. Byłem, walczyłem, zwyciężyłem!

HardaSuka team HardaSuka team

***

Na koniec:

Olbrzymie gratulacja dla Tomka, Marcina, Jędrka i Artura, którzy mieli odwagę podjąć rzucone wyzwanie i stawić się na linii startu. Macie serca z żelaza!

Wielki szacun dla Artura za osiągnięty czas! Z pewnością gdyby nie deszcz i mgła w nocy złamałbyś 24 godziny!

Gorące podziękowania dla Jędrka za wspólną walkę na grani i podtrzymywanie mnie na duchu. Gdyby nie Ty nie dotarłbym do mety!

I największe wyrazy wdzięczności dla mojemu suport teamu: ukochanej Agi, Pawła i młodego Piotrka za niesamowity wysiłek, który włożyli by być ze mną na każdym punkcie, pomagać mi i mnie wspierać. To Wasza zasługa, że udało mi się dotrwać do końca!

Chciałbym też podziękować:

  • Lucjanowi Markowi za obstawę kajakiem na wodzie,
  • pozostałym suport teamom i osobom towarzyszącym za stworzenie wspaniałej atmosfery na całej imprezie,
  • Idzie i Piotrkowi za organizacje startu, stref i mety, a także za dostarczenie mojego roweru,
  • Moni za pomoc w objeździe trasy, udostępnienie kwatery głównej i samochodu, bez którego nie miałbym w ogóle suportu na trasie,
  • Pawłowi za pożyczenie roweru (tak, jechałem na pożyczonym 🙂 ),
  • Cafe STRH na Krupówkach za użyczenie miejsca na odprawę,
  • I wielu osobom, których nie jestem w stanie wymienić, które pomogły zarówno w moim starcie jak i organizacji całej imprezy,

 

Wielkie dzięki!

Bardzo jest nam przykro, że złamaliśmy przepisy TPN’u biegnąc w nocy i zapewniamy, że na trasie nie zostawiliśmy nawet jednego papierka.

Pięć dni po imprezie noga nadal spuchnięta i kuśtykam powoli – chyba trzeba iść do lekarza i sprawdzić czy to jednak nie złamanie 🙂