Warszawiaki w Szamoniowie

Autor: Jakub Radziejowski

Na przełomie lipca i sierpnia 1997 przez około cztery tygodnie wspinałem się z Karolem na Igłach Chamonix. W stolicy europejskiego wspinania byliśmy po raz pierwszy. Przez zdecydowaną większość czasu dopisywała nam pogoda umożliwiając przejście dziesięciu kilkusetmetrowych skalnych dróg na Aigulle du Peigne, Aigulle de Blaitiere, Tour Rouge, Tour Verte, Aigulle de Roc i Pointe des Nantillons.
Do Chamonix przyjechaliśmy stopem z Genewy (dokąd dostaliśmy się autobusem liniowym) i już na dzień dobry spotkaliśmy Polaka handlującego ruskimi igłami lodowymi marki Irbis. Tak potwierdziła się pierwsza z opowieści jakie słyszeliśmy zbierając informacje jeszcze w kraju – Polacy są wszędzie obecni, a szczególnie ci, którzy mają smykałkę do handlu. Druga niestety nie potwierdziła się w całości. W Polsce zapewniano nas, że w tamtejszych sklepach dostaniemy wszystko, czego tylko dusza zapragnie – sprzęt z całego świata będzie tylko leżał i czakał na to by go kupić. Na miejscu okazało się, że odnosi się to tylko do produktów francuskich a i to dotyczyło tylko oferty A.D. ’97. Potwierdziły się za to ceny – tamtejszy sprzęt jest dużo tańszy od tego samego, tylko oferowanego u nas.

Na początku wybraliśmy się na Plan d`Aigulle, gdzie spotkaliśmy kilka zespołów z kraju. Poznani tam Anglicy stwierdzili wręcz z podziwem, że w Polsce to się chyba muszą wszyscy wspinać i to z pewnością nieźle… Fakt faktem byliśmy zdecydowanie najliczniejszą nacją na „Planie”. Po trzech dniach oczekiwania na pogodę zaczęliśmy się wspinać (to, że czekaliśmy w górach na pogodę nie świadczy bynajmniej o złej prognozie, nawiasem mówiąc wyjątkowo precyzyjnej – jak miało spaść z nieba o 17-nastej, to spadało w najgorszym razie o siedemnastej piętnaście; po prostu nie znając francuskich realiów finansowych woleliśmy przeczekać u góry).

Co można by powiedzieć o samym wspinaniu. Ci co tam byli to wiedzą, że warto. A ci co jeszcze nie byli, a chcieliby powspinać w pięknym, litym granicie, koniecznie muszą się tam udać. Najczęstsze formacje to rysy, zacięcia, płyty o nachyleniu 70-ciu stopni i „piątkowe” okapy.
Ogromnym zaskoczeniem, szczególnie dla mnie, była asekuracja i wycena trudności dróg. Generalnie rzecz ujmując, jeżeli na wyciągu, który w przeliczeniu na nasze miał trudności VI.1+ było gdzie wsadzić choćby najmniejszą kosteczkę, to nie było na nim stałej asekuracji. Jeśli chodzi o wyceny, to tamtejsze 5+ niewiele ma wspólnego z naszym tatrzańskim V+. Poza tym, trudności w Alpach mają charakter wybitnie ciągowy. Zupełnie inaczej niż w Tatrach gdzie np: wyciąg wyceniony na VII- w praktyce ma co najwyżej kilka metrów o tych trudnościach.
Zarówno południowa jak i północna strona Igieł oferuje piękne wspinanie. Po południowej stronie dodatkową atrakcją jest fakt wspinania w pełnym słońcu już od wczesnych godzin porannych. Zdecydowanie najładniejszymi drogami zrobionymi przez nas były drogi „L`Eau Rance d`Arabie” na Filarze Czerwonym Aigulle de Blaitiere (6b) i „Bienvenue au Georges V” na Pointe des Nantillons (6a+). W planach mieliśmy jeszcze zrobienie kilku dróg na Valee Blanche, lecz dwudniowa burza na lodowcu (wys ok 3600) , której nie oparł się nasz namiot, zgoniła nas z powrotem na Plan. Nie zdążyliśmy się nawet przyjrzeć okolicznym górkom.

Wspinanie po południowej stronie Igieł dało się nam również mocno we znaki. Tygodniowy pobyt w otoczeniu najsłynniejszych alpejskich ścian, kilkaset metrów nad lodowcem, w otoczeniu samolotów i szybowców latających nierzadko poniżej naszego namiotu (przy okazji to, co wyprawiali tamtejsi piloci helikopterów wywoływało w nas wcale niemały dreszczyk emocji) spowodował spory stres psychiczny tak, że pod koniec zaczęliśmy odliczać dni do wyjazdu (mieliśmy bilet w Genewie na konkretny dzień). Zdarzało się też, że podczas podejscia pod ścianę miały miejsce takie oto dialogi:
„To co, idziemy tak jak się wczoraj umówiliśmy?”
„No taaak….”
„Wiesz nie najlepiej dziś spałem, śniły mi się jakieś spadające kamienie…”
„Tak, tak … ja też się dzisiaj nie wyspałem…to co robimy…?”
„No… tego… Tu obok jest taka fajna droga, wiesz… w „Górach” o niej było. I do tego tylko o stopień łatwiejsza, a i asekuracja może będzie lepsza.”
„Dobry pomysł. I tak mi się nazwa nie podobała, a ta nazwa…od razu widać, że idziemy na coś fajnego .”
I w ten oto sposób dwóch dzielnych alpinistów zgodnie udawało się trzydzieści metrów dalej w celu zrobienia drogi o „pięknej” nazwie.

Po powrocie do Chamonix zrobiliśmy jeszcze tradycyjny numer wszystkich Polaków (oraz obywateli państw nie należących do Unii Europejskiej). Przy zakupie sprzętu we Francji można uzyskać sporą zniżkę (tax free), gdy poświadczy się wywiezienie zakupionych rzeczy z Francji na granicy z Szwajcarią. Potem wystarczy przywieźć podstemplowany dokument do sklepu i odebrać pieniądze. Dosyć ciekawa sprawa – wszystko jest legalne a i tak trzeba przepisy omijać.

W czasie powrotu przez Genewę spotkała nas jeszcze niespecjalnie miła przygoda. Opowieści o Szwajcarii jako o kraju słynącym z uczciwości i bezpieczeństwa wzięliśmy sobie zbytnio do serca i o mało nie straciliśmy całego swojego wspinaczkowego dobytku (w tym i rzeczy świeżo zakupionych we Francji).
Gdy przysnęliśmy w Parku Angielskim (samo centrum miasta) chude szwajcarskie ćpunki próbowały dobrać się do naszych plecaków. Na szczęście Karol jako urodzony sceptyk nie zaufał do końca przysłowiowej szwajcarskiej uczciwości i dzięki jego refleksowi (a także nieporadności i braku tężyzny fizycznej genewskiego marginesu społecznego) udało nam się odzyskać plecaki. Potem prawdopodobnie ci sami osobnicy próbowali dobrać się do naszych rzeczy bardziej bezpośrednio i oficjalnie, jednakże nasza determinacja bronienia dobytku wypisana na nieogolonych twarzach oraz dziabki w rękach skutecznie odstraszyły napastników.
Wyjazd zarówno pod względem wspinaczkowym jak i towarzyskim był niezwykle udany, a doświadczenia wyniesione z pobytu w Alpach z pewnością zaprocentują przy następnych podbojach górskich. Będziemy wiedzieli jak załatwić pewne sprawy w sposób nieskomplikowany i popełnimy pewnie również mniej głupich błędów związanych z przedmiotem wykładanym w „Betlejemce” o nazwie „Taktyka i Strategia”.

[drugim uczestnikiem cytowanego w tekście dialogu był Karol Sulej]