Terra Incognita 2002

Autor: Małgorzata Czeczott

terra_01Pojechaliśmy do Chorwacji, bo tam podobno pogoda jest murowana, można się opalić i popływać w ciepłym morzu; po drugie Chorwaci to miły naród, można się dogadać po polsku i do tego mają dobre wino. Chorwaci zorganizowali rajd o nazwie „Terra Incognita”. Miało być 350 kilometrów pięknych widoków i pięknej pogody. Do udziału w rajdzie zgłosiło się aż pięć Polskich zespołów – to więcej niż ukończyło Polski Adventure Trophy w Pieninach. W zawodach wystartowało 20 zespołów, do mety dotarło 11 w tym 3 z Polski. (2, 4 i 5 miejsce). Niestety pogoda nie była tak piękna, jak o niej można przeczytać w folderach. Zmarzliśmy w trakcie drogi poważnie, burza z piorunami była przyczyną wycofania się dwóch polskich zespołów. Z miejscowymi, z kolei można było swobodnie dogadać się po… niemiecku. Natomiast na mecie, po 450 kilometrach, zostaliśmy przywitani piwem.

Pierwszy Punkt Kontrolny (PC)
Pogubiliśmy się w krzakach. W oddali przed nami widać inne zespoły. No nie, znowu busz. Wracamy. To nie tędy! A może właśnie tędy? Tak, tak, tak – napieramy. Dogonimy ich wszystkich… W końcu się udało. Pod górkę spokojnie, z górki biegiem, za zakrętem jeszcze szybciej, żeby uciec jak najdalej. Ostatnia długa prosta… leci helikopter ale nie zatrzymał się nad nami tylko jakieś 300 metrów za… znaczy Chorwaci nas gonią. Na PC1 wpadamy pierwsi, ale Francuzi i Chorwaci przebierają się szybciej i wskakujemy do rzeki na czwartym miejscu. Ale przynajmniej dobrze zaczęliśmy…

Adventure Racing? Tego się nawet nie da dobrze przetłumaczyć na polski! Rajd z przygodami? Może i tak, ale tego wszystkiego, co dla mnie oznacza „adventure racing” nie da się zamknąć w jednym tytule; mam wrażenie że to, co się dzieje podczas zawodów jest nie do końca pojęte przez zawodników, a jak doświadczenie pokazuje nie ogarniają tego sami organizatorzy.

Pierwsze zawahanie Skacz! Wszyscy skaczą… Ale, ale… jesteśmy na trzecim piętrze. Skacz, bo beczki odpływają. No to chlup… A potem skakaliśmy już razem z kajakiem.

ADVENTURE RACING – dyscyplina, która zdobyła już ogromną popularność w świecie, a teraz zaczyna być coraz bardziej popularna w Polsce. Rajdy ekstremalne łączą w sobie umiejętność pracy w zespole, niezłomność charakteru, ogromną odporność na niesprzyjające warunki pogody górskiej oraz doskonałe przygotowanie sportowe każdego z czterech członków zespołu. Wszystkie największe w świecie rajdy mierzą grubo ponad 400 kilometrów, które cały zespół musi pokonać razem, non-stop mając do dyspozycji mapę, kompas oraz niezbędne wyposażenie osobiste. Orientacja w terenie, przygotowanie do jazdy rowerem w górach, technika wiosłowania w kajaku na rzece, na jeziorze i na morzu, jazda konna to umiejętności, które należy wykorzystać podczas 4-5 dni trwania rajdu. Dodatkową atrakcją są specjalne zadania linowe wykorzystujące elementy wspinaczki, techniki speleologiczne oraz ratownictwa górskiego.

Najważniejszy moment
terra_02Szliśmy kanionem do góry i szukaliśmy punktu kontrolnego, który miał się znajdować po prawej stronie wąwozu w jaskini. Szukaliśmy z Francuzami – było nie było liderzy – i nie znaleźliśmy. W międzyczasie wyprzedziły nas prawie wszystkie zespoły. Kiedy w końcu postanowiliśmy ruszyć dalej, bo z mapy i tak nie wynikało jednoznacznie, gdzie ów punkt się znajduje – mniej więcej 100 metrów od miejsca, obok którego przeszliśmy 45 minut wcześniej, znaleźliśmy punkt. Trochę się wkurzyliśmy, ale nie był to czas na dyskusje. To był najwyższy czas gonić całą stawkę. Francuzi się trochę pogubili, bo do punktu z nami dotarł tylko ich lider, ale jak nas potem dogonili, to jak strusie pędziwiatry. Postanowiliśmy, że nie odpuszczamy, bo wiedzieliśmy, że są tylko dwie liny, a przed nami bardzo dużo zespołów. Wiedzieliśmy, że jak będziemy czekać pod linami w kolejce to stracimy dużo czasu. I to takiego czasu, kiedy można napierać na maksa zanim zrobi się gorąco. Udało się. Nie ukrywam, że dzięki Francuzom, którzy parli pod górę biegiem. Razem z nimi dopadliśmy sznury. Tuż za nami pojawiła się cała reszta wyścigu…

ZESPÓŁ
W rajdach przygodowych biorą udział czteroosobowe zespoły. Muszą być mieszane, co w praktyce oznacza, że startuje jedna dziewczyna i trzech facetów. Nasz zespół tworzyli Artur Kurek, Piotr Kosmala, Remik Nowak i ja. Tajemnicza, obco brzmiąca nazwa „Speleo” to pozostałość z czasów, kiedy przynajmniej polowa zespołu pochodziła ze Speleoklubu Warszawskiego, a DEC to Dyrekcja Eksploatacji Cystern, której dziękujemy za pomoc udzieloną podczas przygotowań do rajdu.

Nuda
Ile jeszcze do PC? Dwie i pół mapy. Sic!

ORGANIZACJA
Przed startem organizatorzy sprawdzają sprzęt, który będziemy wykorzystywać podczas rajdu (sprzęt wspinaczkowy, rowery, kapoki wiosła, kopystka, kaski…), oraz umiejętność posługiwania się nim. Kiedy okazuje się, że wiemy jak to wszystko działa, musimy jeszcze okazać zaświadczenia lekarskie oraz ubezpieczenie i podpisać oświadczenie, że startujemy na własną odpowiedzialność. Cała ta procedura trwa mniej więcej cały dzień. Kiedy już zespół jest oficjalnie dopuszczony do zawodów może spakować swoje rzeczy – te których będzie potrzebował podczas rajdu – do skrzyń. Zazwyczaj wkładamy tam dużo dobrego jedzenia, śpiwory, ubrania i buty na zmianę oraz ten sprzęt, który nie będzie potrzebny na pierwszym odcinku. Do tych skrzyń mamy dostęp kilka razy (2,3,4) podczas rajdu. Oczywiście wiemy, gdzie będą na nas czekać skrzynie, więc na każdy odcinek „między skrzyniami” zabieramy tylko te rzeczy, które będą nam wtedy potrzebne. Przed startem oddajemy też rowery, które będą na nas czekały przed startem odcinka rowerowego.
Po całym dniu pakowania i sprawdzania, wtedy gdy każdy z nas jest już zmęczony i zestresowany, organizatorzy zapraszają na „konferencję techniczną”, podczas której rozdają mapy i tzw. „road books” – czyli przewodniki z trasą zawodów. W Chorwacji dostaliśmy 18 map w różnej skali. Na mapie oczywiście nie ma wyznaczonej trasy. Opis położenia punktów kontrolnych znajduje się w „rołdbuku” i zamiast iść spać po konferencji, trzeba zaznaczyć sobie całą trasę na mapach. Oczywiście zazwyczaj okazuje się, że są jakieś błędy, których wyjaśnianie trwa do późnej nocy. Nie ma szans, żeby przed rajdem wszyscy się wyspali. Szczególnie ci odpowiedzialni za nawigację.

terra_03Chwile zwątpienia A może to nie ta wiocha? Nie mamy „rołdbuka”. Jest pierwsza w nocy odparzone nogi odmawiają współpracy, mieliśmy wyjść prosto na punkt z rowerami, a tu nie ma ani punktu, ani rowerów, ani nikogo kogo można by się spytać, gdzie to wszystko zanieśli? Cholera by wzięła, daliśmy ciała, zgubiliśmy się, ja chce do domu! Miał być duży biały dom na środku wsi. Wszystkie są duże i białe, a na środku jest bajoro. Usiedliśmy pod kapliczką (bo był daszek i było tam sucho) i czekamy na nie wiem co. Nawet spać się nie chce. Wszystkiego się odechciało. Próby kontaktu z miejscową ludnością kończą się na tym, że my nie rozumiemy co oni gadają, a oni nie rozumieją o co nam chodzi. W końcu pojawja się czarny Jeep, a w środku organizatorzy, którzy wyjaśniają, że środek wsi to tam, gdzie kościół, a że kościół postawili ZA wsią w polu, to chyba rzeczywiście nie jego wina…

Żarcie!
Bardzo ważne podczas rajdu jest to by dobrze zjeść. Zmęczony i niewyspany organizm potrzebuje smacznego i łatwo przyswajalnego jedzenia; im dłuższy rajd tym lepiej i więcej trzeba jeść. Nasze doświadczenie pokazuje, że jedzenie batoników nudzi się bardzo szybko – jeśli je się wyłącznie batony. Warto mieć ze sobą kanapki, kabanosy i ciasteczka (bez czekolady). W skrzyni zawsze czeka na nas makaron (węglowodany) z pomidorami (potas), cola (mniam), soki owocowe, owoce w puszkach, orzeszki i wszystko to, na czego wspomnienie aż ślinka leci. Oczywiście nie rezygnujemy z batonów i powerbarów – zawsze mamy ich żelazny zapas w plecakach, ale nie są one podstawą pożywienia. Podczas rajdu pijemy głównie wodę, do której dosypujemy różne specyfiki (sole mineralne, witaminy, węglowodany), w skrzyniach mamy wspomnianą colę i soki owocowe.
Ważną rzeczą jest też, żeby się nie zagłodzić i nie odwodnić. Doprowadzenie się do takiego stanu niemal zawsze kończy się rezygnacją z ukończenia wyścigu. Trzeba pamiętać o tym, iż zapewnienia organizatorów, „że to już niedaleko” nie zawsze się sprawdzają. Na Terra Incognita 50 kilometrów na rowerze z górki (czyli na oko dwie godziny przyjemności) okazało się czterogodzinnym błądzeniem z niewyraźną, nieaktualną mapą – wtedy zjedliśmy naprawdę wszystko.

Chwila prawdy
Są rowery, jest żarcie – można w końcu zdjąć buty, a gdzie są Chorwaci? Śpią! A my jemy i jedziemy. Mamy do nich półtorej godziny straty po kajakach. Napieramy zatem mocno na rowerach pod górę, korzystając z tego, że w nocy jest chłodno. Potem spotkaliśmy Chorwatów jadących w upale (trasa była tak ustawiona, że podjazd do punktu i zjazd do następnego odbywały się po tej samej drodze). Byli dwie godziny za nami… Utrzymamy tę przewagę!

Najtrudniejsze chwile
Czwarta noc rajdu. Spaliśmy mało za to napieraliśmy dużo. Wiedzieliśmy, że od ostatniego PC do mety jest 50 kilometrów z górki. Z radością zabraliśmy się do pedałowania. Najpierw było po płaskim – dobrze, bo zimno i można się rozgrzać, potem zrobiło się pod górkę, ale wiadomo – jak jest pod górkę to potem będzie z górki, meta jest przecież nad morzem… Jak się w końcu zaczęło z górki to było już całkiem ciemno, a mapa 1:100 000 nie dawała komfortu znajomości naszego położenia. Serpentyny, rozjazdy, brak drogowskazów – chce nam się spać, żarcie się kończy… Wracamy. To nie tu; tego nie ma na mapie, ale na tej mapie niewiele jest. Na zmianę euforia i znużenie. Pod górkę bezpieczniej, bo jak się zaśnie, to poobija się człowiek tylko trochę; może się prześpimy…? W końcu stajemy na rozstaju dróg, zmieniamy dętkę, z której powoli uciekało powietrze (nie wiadomo dlaczego powoli, bo dziura była jak ta lala). Zatrzymujemy samochód z tubylcami… Nieee tego nie ma na tej mapie. Wszystkie mapy tego regionu są złe. Nie patrzcie na mapę. Skręćcie tu w lewo potem osiem kilometrów prosto, potem w prawo…. No i poszło dalej; czekał na nas samochód Specjalnej Policji i było z górki…. aż do mety.

Najszczęśliwszy moment
„Tararammm” – wjechaliśmy na metę. Zimne piwo, kamery, flesze, gratulacje… ale najfajniej było wskoczyć do łóżka po prysznicu, ze świadomością, że to już naprawdę po wszystkim.

Wyniki
Całą trasę pokonały tylko trzy zespoły. Różnica czasu między trzecim i czwartym zespołem była tak duża, że organizatorzy dla zespołów na dalszych (czwartym i następnych) miejscach skrócili trasę rowerową o sto kilometrów. Mimo to Intresport Rijeka wyprzedzili Eurosport o dobre dwie godziny. Pierwsi ma mecie byli Francuzi z Brazylijką – naprawdę mocni goście, pięć godzin po nich my – Speleo DEC Team, potem dwanaście godzin przerwy i Chorwaci (Intresport Rijeka ), a potem w niedużych – parogodzinnych – odstępach czasu pojawiały się na mecie kolejne zespoły. Najpierw dwa polskie – Eurosport i N.P.M – Transplus, a potem kolejno: Polenta (SLO), Euroline Jeep (CRO), Svizci.rutka.net (SLO), German 4 (GER), Helly Hansen (GER), Ajkule GSS – Vecernji list (CRO).