LOFOTY

Autor: Marcin Malka

Pod koniec czerwca zdałem egzamin z Interny, ostatni jaki dzielił mnie od dyplomu. Następnego dnia razem z Edytą zapakowaliśmy do maleńkiego Seicento sprzęt do wspinania, kajak, dwa rowery i ruszyliśmy na północ.

Podróżując po Norwegii, w górach jest się praktycznie przez cały czas. Rozległy Hardangervidda z tysiącem wodospadów, Jotunheimen z ponad 200 szczytami wyższymi niż 2000m, Jostedelsbereen z największym lodowcem Europy, Svatrtisen z bezludnymi obszarami, jakich nie ma chyba już nigdzie indziej w Europie i wreszcie Romsdalen z imponującą ścianą Troli. Przyroda swoim pięknem i dzikością rzuca dosłownie człowieka na kolana. Niekończące się włóczęgi po lodowcach; niektóre swoim ogromem i bogactwem form przypominały nawet te, które widziałem na Kaukazie. Setki ścian, które nie maja nawet jednej drogi, zagubione gdzieś w tym bezkresie. I wodospady, które zimą przeradzają się w raj dla wielbicieli lodowego wspinania.

Jednak to, co w Norwegii zachwyciło nas najbardziej to Lofoty, archipelag wysp rozciągających się ok. 160km na południowy zachód od północnych wybrzeży półwyspu Skandynawskiego, a w szczególności Lofotenveggen, pasmo gór biegnące przez całe Lofoty.

Dla amatorów wspinania polecam przede wszystkim wyspę Austvagoy z największym miastem Svolvear, słynąca z świetnych warunków do letniego wspinania. Cała wyspa wprost upstrzona jest 200-300 m ścianami, a jedyną przeszkodą może być problem z przewodnikiem wspinanczkowym. Nam jedynie na chwilę wpadł on w ręce: „Climbing on the Lofotes”, podobno nawet na zachodzie ciężko go zdobyć. Dlatego uzbrojeni jedynie w pocztówkę, ruszyliśmy w kierunku górującej nad okolicą Svolveargeity („kozy ze Svolvear”).

Szczyt znany jest głównie z jej dwóch wierzchołków, przypominających kształtem rogi kozy. Trekkerzy masowo wciągani na szczyt najłatwiejszymi drogami, za punkt honoru biorą sobie skok z jednego wierzchołka na drugi.

My jako cel obraliśmy sobie nietrudną drogę prowadzącą od północnej przełęczy. Chcąc uniknąć towarzystwa wyruszyliśmy późnym wieczorem, a niezachodzące słońce zapewniało dostateczną dawkę światła nawet o północy. Trudności drogi nie przekraczały tatrzańskiej piątki. Lita, o dobrym tarciu skała oraz niesamowita sceneria, dająca poczucie bycia na końcu świata, przyniosły nam dużą satysfakcje. Na drodze napotkaliśmy stanowiska identyczne z tymi spotykanymi np. w Alpach Francuskich. Warto wspomnieć, że do południa Svolveargeita ma ścianę, co najmniej gabarytów wschodniej Mnicha. Niestety trekkingowy charakter wyjazdu uniemożliwił poważniejszą działalność w rejonie. Szukając informacji, przewodników, schematów, warto zboczyć trochę z głównej E10 prowadzącej przez całe Lofoty i zajechać do maleńkiego Henningsvaer. Poza setkami rorbuer (czerwonych rybackich domków na palach) usytuowanych na brzegach fiordów, mieści się tam najsłynniejsza na Lofotach szkoła wspinania (Nord Norek Klatreskole). Na pewno bez żadnych problemów uzyskacie tam wszelkie informacje dotyczące rejonu.

Jeżeli ktoś lubuję się we wspinaczce, w miejscach zupełnie zapomnianych przez Boga, proponuję odwiedzić maleńką Vaeroy, jedną z najdalej na południe wysuniętych wysp archipelagu. Na miejsce dostaliśmy się promem z Bodo (ok. 300pln za samochód i dwie osoby). Wyspa znana jest głównie wśród ornitologów całego świata. Powietrze rozbrzmiewa tu głośnym trzepotem ptasich skrzydeł. Jednak to, co nas interesowało najbardziej to skały, które dają im schronienie. Prawie nie zamieszkały, zielony pas wybrzeża, otaczający łańcuch urwistych, surowych gór porusza wyobraźnie. Najwyższy szczyt wyspy ma 408 metrów, a największe ściany niewiele mniej. Nie słyszałem o jakiejkolwiek działalności wspinaczkowej na Vaeroy. Dwoje fotografów z USA – przylecieli podglądać ptaki – było jedynymi napotkanymi przez nas ludźmi. My natomiast wybraliśmy się na ciekawy trekking wzdłuż wyspy, na najwyższy jej szczyt. Towarzyszyły nam tylko orły morskie, maskonury i wspaniała perspektywa oceanu. Najciekawsze ściany na wyspie znajdują się jednak na północno-zachodnim wybrzeżu.

Jeżeli dodamy do tego prawie tropikalny klimat panujący tam latem, wywołany wpływem ciepłego prądu zatokowego oraz poczucie niesamowitego spokoju, to okazuje się, że Lofoty są naprawdę ciekawym miejscem wspinaczkowym. I jest tam naprawdę sporo miejsca na nowe drogi…