Sprawozdanie z wyjazdu na Biełuchę, 4506 m.n.p.m.

Autor: Maciej Malicki

6bie1bW jaki sposób pojawił się pomysł wyjazdu właśnie w góry Ałtaju, żeby zdobyć ich najwyższy szczyt, Biełuchę, nie wiadomo. Trudno o uzasadnienie, kiedy nie umieliśmy nawet w przybliżeniu określić, gdzie te góry się znajdują i nikt z naszych znajomych nigdy nie zajechał w tak odległe rejony. Próby zdobycia bliższych informacji z początku nie dawały żadnych rezultatów. W warszawskich księgarniach, nawet tych specjalistycznych, nie znaleźliśmy żadnych map ani przewodników, podobną porażką skończyły się poszukiwania w sklepach internetowych. Przełom nastąpił dopiero w momencie, gdy okazało się, że z pomocą wyszukiwarki „Google” można, w przeciwieństwie do np. „Altavisty”, z powodzeniem odwiedzać strony rosyjskie.Widok na mur Akkemu
Rosjanie lubią sporządzać bardzo szczegółowe raportów ze swoich wędrówek i wypraw górskich; podejrzewam, że jest to zwyczaj pochodzący jeszcze z czasów socjalistycznej zbiurokratyzowanej turystyki, kiedy to mastier sporta walczył na równi z proletariuszem o zaszczytny tytuł bohatera Związku Radzieckiego. W każdym razie, mimo że Putin nie odznacza alpinistów medalami, ci jak dawniej sporządzają dokumenty na temat swoich wspinaczek. To naprawdę dobre źródło informacji. Poza tym jest sporo stron klubów wspinaczkowych, list dyskusyjnych, itd. W pewnym momencie korespondowałem jednocześnie z siedmioma różnymi osobami z Moskwy, Nowosybirska, Bijska i paru innych miast, jednego nawet w Kazachstanie. Ostatecznie zdobyłem adres byłego szefa klubu alpinistycznego w Nowosybirsku, Walerija Mienszikowa, który przesłał mi sporą liczbę map, zdjęć i fragmentów przewodnika, zatem teoretycznej wiedzy o okolicach Biełuchy mieliśmy więcej niż mogliśmy na miejscu spożytkować.

Sama organizacja przejazdu nie stanowiła większych trudności. Wybraliśmy się do Brześcia, gdzie kupiliśmy bilety do Moskwy i dalej, aż do ostatniego miasta dostępnego boczną odnogą kolei transsyberyjskiej, czyli do Bijska. Wiedzieliśmy dokładnie na jakie pociągi chcemy kupić bilety, gdyż w Internecie znajduje się strona kolei rosyjskich z pomocą której można zaplanować podróż po terenie całej Wspólnoty Niepodległych Państw- http://www.timetable.tsi.ru. Wszystkim, którzy będą z niej korzystać bardzo polecam zapisywać numery pociągów, na który chcecie kupić bilety. Dzięki temu zaoszczędzicie sporo czasu i nerwów przy kasach. Nawiasem mówiąc ceny biletów na Białorusi są nieco wyższe niż w samej Federacji Rosyjskiej. Myśmy zapłacili za podróż „tam” około osiemdziesięciu dolarów w przeliczeniu, natomiast wróciliśmy za niecałe sześćdziesiąt., oczywiście kupując najtańsze bilety w wagonach płackartnych. Miejsca w przedziałach (wagon kupejny) są znacznie droższe.
Kolejna praktyczna informacja to ta, że należy kupować bilety najwcześniej jak to jest możliwe. Nie należy się dziwić, jeżeli na trzy tygodnie przed odjazdem pociągu wszystkie miejsca są wykupione lub zarezerwowane. Bilet zarezerwować można bezpłatnie, zatem każdy to robi, jeżeli choćby przewiduje, że będzie się dokądś wybierał. Z drugiej strony oznacza to, że w dniu poprzedzającym odjazd może się okazać, że są wolne bilety. Teraz pozostało nam tylko zdobyć nieśmiertelne pieczątki AB świadczące o tym, że w Rosji przebywamy służbowo. Nie jest to skomplikowane. Wystarczy, że jakakolwiek firma przystawi swą własną pieczęć na podaniu do biura paszportowego i granice rosyjskie stają przed nami otworem.

Podróż przez Rosję jest doświadczeniem szczególnym. Trzy doby monotonnego przesuwania się przed oknami płaskich krajobrazów, „babuszki” sprzedające na stacjach pierożki, suszone ryby, ogórki kiszone i tym podobne specjały, kolejne marki lokalnych piw jako główne oznaki zmiany położenia geograficznego: żiguliewskoje, klinskoje, uralskoje, sybirskoje, sybirskaja korona. Smakują w zasadzie tak samo, choć da się zauważyć stopniowe obniżanie się i tak niezbyt wysokiej jakości w miarę przesuwania się na wschód. Lżejsze od polskich, które są chyba najmocniejsze w Europie, jeżeli nie na całym świecie, wprowadzają w rausz utrzymujący się na stałym poziomie. Wieczorna wyprawa do wagonu restauracyjnego stanowi naturalne dopełnienie dnia, choć wydaje się że Rosjanie obywają się bez takich środków usypiających. Wielokrotnie zdumiewał nas widok paroletnich dzieci wpatrujących się całymi godzinami bez ruchu w okno i czekających cierpliwie na koniec wielodniowej podróży, na przykład z Białorusi do Kazachstanu, na wakacje.

6bie2bOstatni etap podróży- pięćset kilometrów przez niezwykle wyludnione strony, w większej części przemierzane zwykłą szutrówką- najlepiej odbyć wynajętym mikrobusem. Lokalna mafia zarządzająca prywatnym transportem rozpoczyna licytację od pięciu tysięcy rubli (około stu osiemdziesięciu dolarów), jednak zazwyczaj za samochód zabierający osiem- dziewięć osób trzeba ostatecznie zapłacić kwotę w granicach stu dwudziestu dolarów. Można też próbować dojechać do Gorno- Ałtajska i dalej do Ust- Koksy środkami transportu zbiorowego, jednak w ostatecznym rachunku wydaje się, że lepiej wybrać mikrobus. Z Ust- Koksy do Tjunguru- ostatniej miejscowości, czy raczej dziury zabitej dechami, przed Biełuchą nie jeździ żaden autobus, więc pozostałe sto kilometrów i tak musimy przejechać wynajętym samochodem. Stosunkowo niewielka oszczędność pieniędzy nie równoważy, jak się wydaje, kłopotów i czasu, który musimy dodatkowo poświęcić na nocleg w Gorno- Ałtajsku, czekanie na autobusy itd.

Z Tjunguru nad jezioro Akkem należy liczyć około trzech dni marszu średnim tempem doliną Akkemu, zabłoconą i zadeptaną przez konie wynajmowane przez turystów do dźwigania plecaków. Miejscowi zdzierają niemiłosiernie- wypożyczenie konia na dwa dni kosztuje około stu dolarów, w dodatku skazani jesteśmy na towarzystwo przewodnika. Alternatywna, dłuższa ale wygodniejsza, droga na Akkem wiedzie dużo bardziej urodziwą doliną Kara-tiurek, z tym że należy pamiętać o dodatkowym podejściu na przełęcz wysokości trzech tysięcy metrów.
Nad samym jeziorem znajduje się schronisko petersburskiego klubu „Wystonik”, stacja meteorologiczna i baza ratowników górskich, którzy czasem, o ile są w dobrym humorze, mogą sprzedać coś do jedzenia, na przykład kaszę gryczaną lub trochę spleśniały chleb. Myśmy mieli szczęście. Kaja spodobała się jednemu z nich, więc na samym końcu bez problemu i za niewielkie pieniądze kupowaliśmy nawet tuszonkę, czyli duszoną wołowinę w słoiku, oraz morską kapustę- rodzaj glonów z Sachalina pakowanych do puszek. W Wysotniku niczego nie sprzedają. Można tam jedynie zjeść obiad za cenę około trzech dolarów.

W Ałtaju często pada deszcz. W trakcie naszego dziewiętnastodniowego pobytu padało mniej lub bardziej przez dziewięć dni. Nie jest to zachęcająca informacja, z drugiej jednak strony są to góry bardzo ciepłe. Poza tym, gdy świeci słońce, jest tam naprawdę pięknie.

Na Biełuchę prowadzi wiele dróg. Najtrudniejsza z nich, o wycenie 5B w skali rosyjskiej, wiedzie od północy, środkiem gigantycznego muru lodowo- skalnego zamykającego dolinę Akkemu. Uważana jest za bardzo niebezpieczną ze względu na duże zagrożenie lawinami.Na szczycie…
Większość ludzi wybiera drogę przez Siodło Bierelskie prowadzącą w większej części lodowcem i polami śnieżnymi. Jest łatwa, dopiero w ostatniej niemal podszczytowej części pojawiają się niewielkie techniczne trudności. My zdecydowaliśmy się na drogę prowadzącą po grani, przez szczyt o dziwnie brzmiącej nazwie, Delane. Chociaż Rosjanie wycenili ją tak samo jak drogę przez Siodło Bierelskie (3B) wydaje mi się, że jest ona bardziej wymagająca. Mimo, że trudności nie przekraczają tatrzańskiej dwójki (może z trójkowymi momentami), niezbyt pewna asekuracja, gigantyczne nawisy śnieżne wystające poza grań, znaczna ekspozycja i brak łatwych dróg wycofu dają smak dużo poważniejszej wspinaczki. Pomiędzy Delane i Biełuchą, na wysokości nieco powyżej czterech tysięcy metrów, znajduje się małe siodełko na którym można rozbić dokładnie jeden namiot. Przeżyliśmy tam chwile grozy, gdy w środku nocy zerwała się dość solidna wichura, która wyrwała nam jeden róg namiotu spod śniegu. Oczywiście, sytuacja nie była tak poważna jak nam się wydawało, ale po tym, jak straszliwe szarpanie tropiku wyrwało nas z głębokiego snu, przez kwadrans byliśmy przekonani, że za chwilę wszyscy uniesiemy się w powietrze, by wylądować półtora kilometra niżej, u stóp ściany Akkemu.

Ałtaj to góry stare i dość kruche. Dlatego niezbyt nadają się do skalnej wspinaczki. Dla amatorów śniegu i lodu jest tam jednak naprawdę wiele do zrobienia. Zarówno w okolicach samej Biełuchy jak i w dalszych rejonach znaleźć można dużo łatwych i bardzo trudnych szczytów o wysokości do czterech tysięcy metrów. Wszystkim, którzy zastanawialiby się nad wyjazdem oferuję pomoc, przede wszystkim w postaci kontaktu z panem Mienszikowem, wspomnianym przeze mnie byłym szefie Nowosybirskiego klubu alpinistycznego, który nawiasem mówiąc sporo wspinał się z Polakami, zarówno w Tatrach jak i w różnych górach rosyjskich. Oczywiście służę też bardziej detaliczną wiedzą wyniesioną z naszej wycieczki, pewną liczbą map a także opisów dróg.

W Ałtaju byli: Kaja Malanowska, Ewa Winiarska, Maciek Kamiński, Roman Wolański, Maciek Malicki.
Na Biełuchę: wchodzili Maciek Kamiński, Roman Wolański, Maciek Malicki. Kontakt: mmalicki@mimuw.edu.pl.