I po obozie w Chamonix

A już się miało nie udać! W piątek nawet chcieliśmy zmienić plan i początkowo jechać do Orco, lecz …tam też miało padać. Ryzyk , fizyk i ruszyliśmy do Chamonix ufając, iż prognozowane okna pogodowe nie zostaną przed nami zatrzaśnięte. Całe szczęście się udało.

Większość ruszyła w piątek po pracy, aby po nocy spędzonej w samochodzie dotrzeć z rana do Chamonix. Kurort przywitał nas deszczem, lecz już następnego dnia prognoza była optymistyczna.

4 zespoły zebrały się wcześnie rano i ruszyły jak najwyżej się da (jak najbliżej słońca). Kolejka na Aiguille du Midi i dotyk wspaniałej skały na drogach Rebuffata na Aiguille du Midi (dwa zespoły) oraz Contamine’a na Point Lachenal ( dwa zespoły). Niestety na pierwszej drodze jeden zespół został zatrzymany nagromadzeniem trudności (wycofał się z drugiego wyciągu), a na drugiej dość mocno spowolniony – złapał kibel w luksusowym schronie Cosmique. Dzięki temu następnego dnia mieli sposobność skosztować równie luksusowego tłoku na grani Cosmiques i jako jedyni zrobili w poniedziałek drogę (już nie czepiajmy się trudności drogi – sztuka to sztuka).

Tego samego dnia dwa zespoły (wraz ze mną) nie dotarły do słońca i zatrzymały się na pierwszym zachmurzonym przystanku kolejki (na Planie) by już po 15-tej wbić się w drogę (żeby ściany podeschły ;-). L’eau Rance d’Arabie na Blatierze (ciekawa nazwa – Zgniła Woda z Arabii) i Eperon Nord na Aiguille du Peigne poszły pod but. I jedna i druga droga dały trochę w kość i żadnemu z zespołów nie udało się zrealizować ambitnego planu zrobienia drogi następnego dnia z rana (a dało by się przed deszczem).

We wtorek brygada spędzała czas niepogody w różnych konfiguracjach (wspinając się w skałach, na zakupach, na basenie) lecz w środę z rana wszyscy obecni ruszyli pod lub do schroniska Envers (nasz główny cel).

W czwartek lampa. Dla tego jednego dnia warto tu było przyjechać. Wszystkie zespoły powspinały się zdrowo dobierając cele stosownie do doświadczenia. Aga z Marcinem i Wojtasem wybrali się na trochę dłuższą wycieczkę i wspinaczka ich przeciągnęła się do piątku (Grépon: Le soleil a rendez-vous avec lune), Marek z Piotrkiem również postanowili wykorzystać ciepłą noc i zaliczyli nieplanowany biwak na Dièdre des Mousquetaires, Państwo Ciesielscy bez przeszkód sforsowali California Dream, a reszta rzuciła się na klasyki – Guy Anne, Bienvenue au Georges V czy La Piege’a.

W piątek pogoda była równie piękna (aczkolwiek już nie tak słoneczna). Większość zespołów zmęczona trudami dnia poprzedniego już się nie wspinała, a reszta pokonywała klasyki Envers już bez ekscesów. Mi z Arkiem udało się w  samotności delektować Marchandem de Sable, z którego to musieliśmy zrezygnować poprzedniego dnia (w kolejce stało 8 zespołów przed nami!). W sobotę pozostało nam już tylko zejście w siąpawie i odjazd do domu.

Oficjalnie obóz zakończony . W sumie przewinęło się 18 osób, lecz część jeszcze działa w górach. O szczegółach przejść będziecie mogli przeczytać w następnej Buce.